Dzwoneczek
zawieszony przy drzwiach zabrzęczał, kiedy te się otwarły i stanął w nich
Louis. Phee uśmiechnęła się na jego widok. Z lekkim przerażeniem, ale i
radością przyjęła to, że wreszcie szczerze ucieszyła się na czyjś widok – a nie
udało jej się to od mniej więcej trzech miesięcy. Odkąd Nick…
Stop! -
krzyknęła w myślach. Zostaw tą
sprawę i żyj tym, co jest teraz. Carpe diem kobieto! – rozkazała sobie.
- Witam
panią – powiedział Lou, kłaniając się, udając przy tym, że ściąga kapelusz i
zamiata nim podłogę. – Czy można prosić o trzy marchewki?
- Trzy? –
zdziwiła się Murphey.
- Tak, jak
ostatnio wziąłem więcej to kumple mi wyżarli.
- Jak pech
to pech. - Ruda zapakowała i zważyła warzywa. – To będzie dwa dwadzieścia –
podała cenę. Chłopak położył na ladzie dwie monety i już miał wyjść, kiedy
usłyszał głos dziewczyny.
- Kolego… -
Odwrócił się i ujrzał jej rozbawione
spojrzenie. – Tu płacimy w euro, a nie w funtach.
- Co za
debil – mruknął do siebie widząc leżące na ladzie metalowe krążki z podobizną
Elżbiety II. Wyciągnął portfel z kieszeni i szybko zamienił monety. – Proszę
bardzo. A tak w ogóle to powinienem się przedstawić, bo chyba będę tu stałym
gościem. Louis Tomlinson – powiedział, podając rękę. Dziewczyna ją uścisnęła.
- Wiem…
Wczoraj pokłóciłam się z przyjaciółką o One Direction. – Murphey przeraziła
się, że to powiedziała, ale już nie można było tego cofnąć. Co jej strzeliło do
głowy? Przy tym Louisie zachowuje się zupełnie jak nie ona.
- Pewnie
nie mogłyście dojść do porozumienia w sprawie, który z nas jest
najprzystojniejszy, prawda? – Szatyn poruszył przy tym zabawnie brwiami, a dziewczyna
musiała się roześmiać.
- Nie –
pokręciła głową. – Maggie uważa, że to, że was nie słucham jest wielkim
przestępstwem.
Louis tylko
wzruszył ramionami. – Niektóre Directionerki takie są, uważają nas za jedyną
grupę muzyczną świata… Jakbyśmy my też nie słuchali innych zespołów.
-
Directionerki?
- Tak się
nazwały nasze fanki – wyjaśnił chłopak. – Właśnie! Przecież ty mi się jeszcze
nie przedstawiłaś!
- Phee St.
James.
- Miło mi.
– Znów się skłonił. – A teraz pani wybaczy, ale muszę wrócić do domu zanim
reszta się obudzi, żeby ukryć przed nimi marchewki. – Skierował się do wyjścia.
- W takim
razie do zobaczenia – powiedziała Murphey. Twarz Louisa rozjaśnił uśmiech.
- Do
zobaczenia.
***
- Witaj,
Marchewkowa Dziewczyno!
Phee
uniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Cześć,
Śpiewający Chłopcze.
Louis
podszedł do lady a Murphey zapakowała mu, jak zwykle od tygodnia, trzy
marchewki.
- I co, pogodziłaś
się z przyjaciółką, tak jak ci radziłem? – spytał chłopak płacąc. Dziewczyna
przypomniała sobie ich rozmowę sprzed wczoraj.
- Dalej jesteście pokłócone? – spytał Lou,
podgryzając jedną z kupionych marchewek.
- Niestety – przyznała Phee. –
Maggie nie odbiera telefonu, nie odpisuje na sms-y. To trochę infantylne… W
końcu chodzi tylko o zespół.
- Ale postaraj się ją zrozumieć!
- Teraz jej bronisz? – spytała zbulwersowana
ruda.
- Nie, staram się pomóc. Czy ty masz
jakiś taki ulubiony zespół, za którym poszłabyś w ogień?
Dziewczyna zastanowiła się. Miała
kilka zespołów, szczególnie jeden, które uwielbiała, ale do żadnego nie była aż
tak przywiązana.
- Biffy Clyro – powiedziała w końcu.
- Czy gdyby Maggie powiedziała, że
nie podoba jej się muzyka tego Biffy Cośtam nie wkurzyłabyś się?
Murphey zastanowiła się przez
chwilę.
- Byłabym zawiedziona… Ale nie
zrobiłabym takiej sceny jak ona.
- Czyli jesteś tolerancyjna, tak? To
uszanuj to, że ona słucha nas i po prostu unikaj tego tematu w rozmowach… Żebyś
nie musiała potem mówić „Maggie, przestań o nich nawijać bo ich nie lubię”.
- Ciebie lubię.
- Chodziło mi ogólnie… Ale łapiesz,
prawda?
- Jasne – potaknęła dziewczyna.
- Więc idź dziś po pracy do niej i
przeproś, powiedz żeby ona też uszanowała twoje gusta.
- Dzięki Lou. – Murphey przechyliła
się przez ladę i przytuliła chłopaka. – Jestem twoją dłużniczką.
- Wcale nie. – Chłopak puścił ją i
machnął ręką.
- Nie, mówię serio.
- Jak chcesz, ale mogę zażądać
czegoś… - tu uśmiechnął się złowieszczo – bardzo osobliwego – powiedział z
dziwnym akcentem, czym rozbawił dziewczynę.
- Nie obchodzi mnie to.
- Tak, wyjaśniłyśmy sobie
wszystko. Z jej strony nie było to łatwe, ale już wszystko między nami dobrze.
- Świetnie.
– Lou się uśmiechnął, po czym zmarkotniał. – Szkoda, że już za dwa dni
wyjeżdżamy.
- No… Ale
mam nadzieję, że utrzymamy kontakt – powiedziała z nadzieją. To dzięki Louisowy
przez ostatnie dni znów otworzyła się na ludzi i na świat. Nie chciała tracić
tak świetnego przyjaciela.
- Jasne…
Nawet znalazłem cię na Twitterze wczoraj. – Uśmiechnął się ponownie.
- Nie
używałam go od trzech miesięcy – zauważyła. – I nie wiem, czy będę jeszcze
używać.
Szatyn
wyjął iPhone’a z kieszeni i stuknął kilka razy w ekran, po czym przeczytał na
głos:
- „Phee St.
James: Szczęściara, która będzie występować w grupie Michaela Flatleya. Taniec
irlandzki – moja pasja, moje życie.” Nie wiedziałem, że jesteś tancerką.
- Bo nie
byłam – przyznała. – Uczyłam się w szkole tańca Kathryn Manickle, kiedy
przyjechał jakiś facet i powiedział, że robi nabór do musicalu „Lord of the
Dance”. Zgłosiłam się na przesłuchania i wybrali mnie. Miałam z nimi tańczyć,
ale potem… W wyniku pewnych nieprzewidzianych wypadków… Musiałam zrezygnować.
- Łał. –
Louis był pod wrażeniem. – A co to były za „nieprzewidziane wypadki”? Przecież „Lord
of the Dance” jest znany na całym świecie!
- Tak, moim
marzeniem było tam zatańczyć. Niestety… Sprawy rodzinne.
Widać było,
że chłopak jest bardzo ciekawy, ale stwierdził, że skoro Phee nie chce o tym
mówić, nie będzie jej do tego zmuszał.
- Kiedyś mi
pokażesz jak tańczysz, Marchewkowa Dziewczyno.
- Jasne,
Pieśniarzu.
- Do jutra?
- Do jutra.
Dzwoneczek
zadzwonił, kiedy drzwi zamknęły się za Lou.
***
Liam, Harry
i Louis wybrali się do kina, więc w domu Horana został tylko on i Zayn. Nie
mieli ochoty oglądać jakiejś głupkowatej komedii, za to postanowili zrobić
przyjemność fanom i zorganizowali twitcama. Zayn jednak zauważył, że przyjaciel
nie jest zbytnio w nastroju, więc po około godzinie wyłączyli się, a brunet
postanowił przejść od razu do sedna sprawy.
- Co się
dzieje, Nialler? Wyglądasz jak żywy trup.
Blondyn
wzruszył ramionami i wyciągnął z szafki nocnej paczkę ciastek maślanych z
cukrem.
- Chcesz? –
podsunął pudełko przyjacielowi. Ten wziął je i schował za plecami.
- Najpierw
mi odpowiedz na pytanie, a potem dostaniesz z powrotem ciastka.
-
Obiecujesz?
Zayn
potaknął, a zrezygnowany Niall usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie.
- W sumie
to jestem winny ci wyjaśnienia… Wam wszystkim. Od trzech miesięcy zachowuję się
jak nie ja.
-
Zauważyłem – mruknął Zayn, ale kiwnął głową, żeby Niall dalej mówił. Chłopak
wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić – zawsze był bardzo wrażliwy, a to, o
czym teraz chciał opowiedzieć, nie było łatwe dla niego.
- Jakiś
czas temu, gdy byłem w Dublinie, szedłem gdzieś. Czekałem na pasach, bo był
wyjątkowy ruch, a akurat tam nie było świateł. Jakiś facet przez chwilę stał
obok mnie, ale było widać, że bardzo się spieszy, więc po chwili wyszedł na
ulicę… A z drugiej strony jechał jakiś debil w Fordzie, który zdecydowanie
przekroczył prędkość dozwoloną w mieście…
Nie mógł
dalej mówić. Obrazy i dźwięki były jak żywe w jego głowie. Huk, krzyki jakichś
kobiet… No i ciało. Wgnieciona maska samochodu. Krew…
Nie chciał
zacząć płakać, ale to samo z niego wyszło. Poczuł, jak Zayn go obejmuje i
położył mu głowę na ramieniu.
- Tak mi
żal tego człowieka… Wyglądał na porządnego faceta. A co, jak miał żonę? Dzieci?
– wyszeptał przez łzy.
- I ty
trzymałeś to w tajemnicy przez tyle czasu?
Niall
jedynie przytaknął.
- Mogłeś
się wcześniej wygadać… Wiem, że nie spałeś po nocach, wzdrygałeś się, widząc
przejście dla pieszych bez świateł. Mogłeś powiedzieć.
- Nie
umiałem! Myślisz, że to tak łatwo?
- Nie… Na
pewno nie było ci łatwo, ale dobrze, że to zrobiłeś.
- Też się
cieszę. – Nialler podniósł wzrok na Zayna, który patrzył na niego tymi swoimi
ciepłymi, brązowymi oczami. Chłopak wiedział, że kocha go jak własnego brata,
że to w nim ma największe oparcie. – Postaram się też wytłumaczyć to reszcie.
***
Wychodząc z
kina, chłopcy oczywiście natknęli się na paparazzi. Uśmiechnęli się do
fotografów, pozwolili zrobić sobie zdjęcia z kilkoma fankami. Już chcieli
wsiadać do samochodu, kiedy złapała ich jakaś kobieta. Mogła mieć trzydzieści,
góra trzydzieści trzy lata. Ubrana była doprawdy dziwnie: do zielonych spodni
ubrała szare buty emu, mimo że było dwadzieścia stopni. Do tego miała workowatą
bluzkę z jakimiś etnicznymi wzorami i zielono-żółtą czapkę bejsbolówkę z logo
Oakland Athletics. Z torebki wyglądającej na ekolgiczną torbę na zakupy
wyciągnęła dyktafon.
- Alice
Lang, The Sun. Louis, czy mogę zadać
ci kilka pytań?
Tomlinson
zmarszczył brwi.
-
Oczywiście. O co chodzi?
- Jak
przyjmujesz zdradę swojej dziewczyny, Eleanor? Rozmawialiście o tym?
Chłopak się
zaśmiał. – Zdradę Eleanor? O czym ty mówisz, kobieto?
Ze swojej
dziwnej torby Lang wyciągnęła pognieciony brukowiec i podała Lou. Otwarty był
na trzeciej stronie, gdzie widniało kilka zdjęć przedstawiających Eleanor
Calder z jakimś facetem w kawiarni. Wyglądało na to, że spędzali miło czas.
Tomlinson
patrzył oniemiały na to i czytał raz za razem krótki tekst:
Wczoraj, około godziny trzeciej po południu,
Eleanor Calder (19 l.) została przyłapana na romantycznej randce z tajemniczym
mężczyzną w jednej z najpopularniejszych
londyńskich kawiarni. W poprzednim
numerze informowaliśmy, że Louis Tomlinson (19 l.), członek One Direction i
chłopak Calder widziany był z dużą grupą fanek w Mullingar, gdzie zespół
obecnie spędza wakacje. Czyżby to był odwet w akcie zazdrości? A może Calder
stwierdziła, że dzięki Tomlinsonowi wystarczająco się wylansowała i go już nie
potrzebuje? Wiemy jednak, że na dniach możemy otrzymać informację o ich
oficjalnym zerwaniu.
- Bez komentarza – powiedział jedynie
Lou i wsiadł do samochodu, trzaskając drzwiami. Harry i Liam również wsiedli.
Dopiero kiedy odjechali kawałek, z gardła chłopaka wydarł się przeraźliwy
krzyk.
- Chcesz,
żebyśmy ogłuchli?! – spytał zbulwersowany Leeyum.
- Nie.
- To jakieś
bzdury…
- A
widziałeś te zdjęcia?! To musi być prawda! El mnie zdradziła! – wykrzyknął, po
czym podciągnął nogi i objął je rękami, a czoło oparł na kolanach. – Jestem jak
Ania z Zielonego wzgórza – mruknął. – Pogrążam się w otchłani rozpaczy.
Biedny Lou... Wszystko mu się tak nagle posypało :<
OdpowiedzUsuńBiedny Niall... Takie traumatyczne przeżycie. Dobrze, że komuś o tym powiedział, chociaż trochę mi się to wydaje niejasne...
Biedna Phee... Coś ją dręczy i to też jest bardzo intrygujące, ale mam nadzieję, że niedługo się wszystko wyjaśni! Byle szybko ;)
Ehhh ,jestem ciekawa z kim będzie Phee.Czekam na spotkanie z Niallem :D Pisz ,pisz ,już czekam na następny rozdział : )
OdpowiedzUsuńMam niejasne wrażenie, że ten facet z przejścia dla pieszych ma jakiś związek z Phee. Jestem niemal w stu procentach pewna, że Lou wygada się "Marchewkowej dziewczynie" następnego dnia w sklepie.
OdpowiedzUsuńNo, to czekam na nowy rozdział. I tutaj i na PJ więc wiesz ;p
Podoba mi się twój styl pisania. Łatwo i przyjemnie czyta się tekst. Od bloga w prost nie mogłam się oderwać...
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział:) Mam nadzieję że wkrótce się pojawi!
Jestem mądra! ;)
OdpowiedzUsuńNie będę się męczyć psychicznie w oczekiwaniu na kolejny (przynajmniej przez jakiś czas).
Jak zwykle świetny!
Nie mogę się oderwać :)