-
Hej, młoda – powiedziała wysoka blondynka, przytulając Phee na powitanie. Na
oko miała jakieś dwadzieścia pięć lat. – Zgaduję, że jedziemy do szpitala?
Phee
pokiwała tylko głową, a dziewczyna zabrała ją do swojego lekko przerdzewiałego
Vauxhalla.
-
Dzięki Carrie - odezwała się po chwili Phee.
-
Nie ma sprawy. – Blondynka poklepała ją po ramieniu. – Potem mi wszystko
opowiesz. Ja nie mam dostępu do informacji.
Murphey
przytaknęła. Carrie Morgan to dużo młodsza siostra Nicka, pracująca jako
sekretarka w jakimś dużym biurze architektonicznym. Mieszkała w kawalerce w
dzielnicy Finglass, gdzie zatrzymała się Phee, na czas, kiedy jej mama będzie
przebywać w szpitalu.
-
Więc… Jak minęły ci te dwa tygodnie w Mullingar? – spytała Carrie, by jakoś
podtrzymać konwersację.
-
Przeciętnie.
Młoda
kobieta spojrzała na nią podejrzliwie.
-
Serio? Bo widziałam w internecie zdjęcia twoje i jakichś dwóch typków z
jakiegoś boysbandu. The Wanted, czy jakoś tak?
Na
te słowa Phee wreszcie tego dnia się uśmiechnęła.
-
Nie, One Direction. Ale byłaś blisko.
-
Wiesz, ja tam się nie znam na popie – powiedziała, wzruszając ramionami. Phee
obrzuciła wzrokiem jej szare, podarte rurki i koszulkę z Iron Maiden.
-
Taak, chyba nawet wiem, czemu.
Carrie
się roześmiała. – Naprawdę? Nie mam pojęcia, skąd.
Phee
posłała jej uśmiech, ale znów wpatrzyła się w lekko przybrudzone okno.
Poznawała każdy budynek, obok którego przejeżdżały – nawet każde drzewo było
jej znajome. Mimo że miasto było wielkie, znała je niemal całe. I uwielbiała.
Może to dlatego, że nie wyjeżdżała za dużo – a jak już to w takie miejsca,
które zawsze do rodzinnego miasta porównywała. I tak – to Dublin nazywała swoim
rodzinnym miastem, nie Mullingar. Mimo, że czuła się z nim związana, tam miała
jedyną taką przyjaciółkę jak Maggie, to jednak przy stolicy Irlandii zawsze
stawiała znak równości.
W
końcu przyjechały do szpitala świętego Patryka. Carrie siłą rzeczy musiała
zostać w holu. Dziewczyna zapewniła Phee, że nie będzie się nudzić, pokazując
jej książkę o wiele mówiącym tytule „Jak poślubić wampira milionera”, więc ta z
uniesionymi brwiami skierowała się do recepcji. Niezbyt mile wyglądająca
kobieta zaznaczyła wszystko i pozwoliła jej odwiedzić mamę.
-
Czy mogę jeszcze spotkać się z doktorem McKinleyem? – zapytała cicho. – Wie
pani, muszę się dokładnie dowiedzieć o stan mamy.
-
Nie.
Dziewczyna
spojrzała na nią zaskoczona.
-
Ale…
-
Doktor McKinley ma już umówione wizyty i musi zajmować się pacjentami. Nie
będzie miał czasu na zajmowanie się kimś takim.
Phee
dosłownie opadła szczęka. Już miała coś powiedzieć, ale nagle usłyszała czyjś
szept przy swoim uchu i omal nie podskoczyła ze strachu.
-
Po prostu jest zbyt zajęty swoim chłopakiem.
Odwróciła
się gwałtownie i ujrzała dziewczynę mniej-więcej w swoim wieku. Była niewiele
od niej wyższa, miała brązowe włosy związane w kucyk i łobuzerski uśmiech.
Sądząc po akcencie, musiała być Angielką. Phee zmarszczyła brwi. Dziewczyna
wzruszyła ramionami, wkładając ręce do tylnych kieszeni spodni.
Phee
spojrzała przez ramię, ale recepcjonistka już nie zwracała na nie uwagi, więc
odwróciła się z powrotem do dziewczyny.
-
Co masz na myśli? – spytała. Dziewczyna znów wzruszyła ramionami.
-
Mój chłopak przebywał tutaj tak długo, że zdążyliśmy się rozeznać wśród
szpitalnych związków i tak dalej – powiedziała po prostu. – A nią się nie
przejmuj – dodała ciszej, wskazując na kobietę za biurkiem. – Zawsze jest taka.
-
Wiem – przytaknęła Phee. – Moja mama jest już tu od jakiegoś czasu i czasem się
na nią natykałam. Nie za często, ale jednak.
-
Taak… - westchnęła dziewczyna. – Dobra, nie zatrzymuję cię, pewnie masz swoje
sprawy do załatwienia – powiedziała i oddaliła się gdzieś. Phee popatrzyła za
nieznajomą i tylko pokręciła głową, po czym udała się na oddział
psychiatryczny, do pokoju 112.
Drzwi
do pokoju mamy były uchylone – na wszelki wypadek. Phee zapukała i otworzyła je
szerzej, po czym weszła do sali.
Na
samotnym łóżku leżała wychudzona postać o matowych, jasnobrązowych włosach. Na
bladej cerze widać było piegi, a na rękach i szyi żyły niezdrowo przebijały się
przez cienką skórę. Twarz miała zwróconą w stronę okna, za którym dzięki lekkim
powiewom wiatru poruszały się gałęzie drzew.
-
Mamo? – spytała cicho dziewczyna. Nie było reakcji. Serce zaczęło jej bić
mocniej. Przecież było lepiej!
Podeszła bliżej i usiadła na krześle przy łóżku. Złapała za delikatną dłoń i
dopiero to zwróciło uwagę kobiety.
-
Phee – z jej ust dobył się szept tak cichy, że można go było pomylić z
oddechem. W pustym wzroku można było dojrzeć iskrę zainteresowania.
-
Cześć – przywitała się, siląc się na uśmiech. – Jak tam?
-
Dobrze – odparła równie cicho jak poprzednio. – Nick nie dzwonił już od dawna –
dodała.
Phee
westchnęła.
-
Nick już nie będzie dzwonił, mamo. Rozmawiałyśmy o tym.
Kobieta
słabo pokręciła głową.
-
Musi zadzwonić – powiedziała z
przekonaniem w słabym głosie. – Nie zostawiłby mnie tak.
Córka
nic nie powiedziała, tylko spróbowała się uśmiechnąć pocieszająco. To było
najgorsze – że kiedy Clodagh wpadła w depresję, już jakiś czas po wypadku, po
pewnym czasie zupełnie wypchnęła sobie z głowy myśl, że Nick zginął, że to
widziała, że była na jego pogrzebie. Tak jakby miała jakąś amnezję.
-
Jak było u babci, mała? – spytała po chwili kobieta. Akurat sprawy obecne
pamiętała, i dzięki temu pytaniu dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu.
-
W porządku. Poznałam dwóch chłopaków, z którymi się zaprzyjaźniłam, spotkałam
się z Maggie… Troszkę zarobiłam, pracując w sklepie.
-
To dobrze, kochanie.
Wąskie
usta wygięły się w coś na kształt uśmiechu. I to wystarczyło Phee, żeby poczuć,
jak kamień spada z jej serca.
***
Phee
zeszła na dół, do zapewne niecierpliwiącej się Carrie – przecież siedziała u
mamy dobre pół godziny. Ale to nie Carrie była znudzona – ta siedziała z nosem
w książce i wypiekami na twarzy. Na fotelu obok ze skrajnym znużeniem
wcześniejsza nieznajoma wpatrywała się w trzymany w ręce plastikowy kubeczek z
parującym płynem.
-
Dalej tu siedzisz? – spytała ją. Dziewczyna podniosła wzrok i wzruszyła
ramionami.
-
Niestety. Umieram tutaj – jęknęła.
-
Carrie? – Phee pomachała ręką między jej twarzą a książką.
-
Co? O, już jesteś? – spytała z nieobecną miną.
-
Nie przeszkodzi ci, jak jeszcze chwilę tu zostaniemy?
-
Nie, nie – zapewniła szybko i wróciła do czytania. Jako że obok nieznajomej było
wolne miejsce, Phee przysiadła się tam i uśmiechnęła delikatnie – na tyle, na
ile umiała. A nie czuła się zbyt dobrze po wizycie u mamy.
-
Tak w ogóle, jestem Phee – przedstawiła się.
-
W takim razie witam w klubie oryginalnych imion. Aston – uścisnęła jej dłoń.
Przez twarz Irlandki przebiegł cień zdumienia. – Nie, nie jak samochód. Ale
miło, że się nie śmiejesz.
-
Jak mogłabym się śmiać, skoro moje pełne imię to Murphey? – mruknęła. Aston
poklepała ją po ramieniu.
-
Rozumiem. Więc wnioskuję, że byłaś u mamy?
-
Tak – odparła krótko, nie chcąc się wdawać w szczegóły. – A ty? Mówiłaś, że
twój chłopak tu był, ale teraz… - zawiesiła głos, czekając na odpowiedź.
-
Cóż, tak właściwie, to wyszedł stąd jakiś… miesiąc temu? Ale kwalifikuje się do
wojska i muszą przeprowadzić jeszcze jakieś badania. – Dziewczyna westchnęła.
Phee nie umiała powiedzieć, czy to z powodu kolejnej wizyty w szpitalu, czy
faktu pójścia do wojska.
-
Wojska? – spytała, chcąc podtrzymać rozmowę.
-
Mhm. Lotnictwo. Osobiście uważam, że to nie jest najlepszy pomysł… - Czyli jednak chodziło o fakt. – Bo w
powietrzu jest się takim bezbronnym. No dobra, latasz tym Apachem, z karabinem
maszynowym i wyrzutniami rakiet, ale jednak, jak spadniesz, to po tobie… Wiesz,
o czym mówię?
Phee
pokiwała głową.
-
O, patrz, idzie doktor McKinley z doktorem MacPhie! – wykrzyknęła Aston, ale
nagle przerwała i zwróciła się do rudej dziewczyny. – Phee? MacPhie?
Irlandka
wzruszyła ramionami.
-
Bywa – odpowiedziała, obserwując dwóch mężczyzn. Dobrze jej znany doktor
McKinley trzymał w ręku teczkę z jakimiś papierami i tłumaczył coś na ich
podstawie drugiemu lekarzowi. Podeszli do recepcji i coś załatwiali przez
chwilę z tą nieprzyjemną kobietą. W pewnym momencie, zupełnie naturalnym
gestem, doktor McPhie położył dłoń u dołu pleców drugiego mężczyzny. Gestem
świadczącym o intymności i bliskości.
-
A nie mówiłam? – spytała z uśmiechem Aston.
-
Mówiłaś – przyznała jej rację Phee. Lekarze odeszli gdzieś, ale przez tę
chwilę, przez którą ich widziała, wyczuła niesamowitą zażyłość. Tak czasami
jest – jak się widzi dwoje zakochanych w sobie ludzi. To się czuje z daleka.
Nagle
kieszeń dziewczyny zawibrowała – a raczej telefon w niej schowany.
Trzymasz się jakoś ? – odczytała pod
nazwą „Nialler”.
Jakoś… - odpisała.
Bo u nas niezły mętlik . Się porobiło .
Co masz na myśli?
Harry , louis , jakieś
dramy czy coś … ja tam nie wiem , ale louis uciekł w swoim porschaku i ślad po
nim zaginął , mngmnt się nieźle wkurza …
Louis zawsze jest
taki… emocjonalny?
Czasem . ostatnio
częściej , niż żadziej .
Pisze się ‘rzadziej’.
Przestań być takim
grammar nazi Phee …
Dziewczyna
postanowiła nie odpisywać już na ten sms, chociaż poczuła się w pewnym sensie…
dumna? Niall napisał jej imię z dużej litery, choć nigdy się tym nie
przejmował.
-
Nareszcie – stęknęła Aston, patrząc w przeciwnym kierunku. Phee również tam
spojrzała, i omal nie zakrztusiła się swoją własną śliną. W ich kierunku zmierzał
chłopak, którego dziewczyna kojarzyła – kiedy pierwszego dnia przyjechała tu z
mamą i Carrie, niemal wpadła na niego. Był wysoki, o skórze ciemniejszej niż
typowo irlandzka, czarnych włosach i niesamowicie niebieskich oczach skrytych
za szkłami okularów w grubej, czarnej oprawce. Nie mogła go zapomnieć – tak
przystojnych chłopaków się nie zapomina.
-
Wnioskuję, że trochę długo mi to zeszło – powiedział, kiedy ona wstała i
podeszła do niego.
-
Nie, co ty – odparła ironicznie, po czym wyciągnęła z kieszeni mały, okrągły
kamyk. – Ale do mierzenia czasu musiał mi posłużyć ten kamyk. Wiesz, patrzyłam
na jego erozję.
Chłopak
westchnął i przymknął oczy na chwilę.
-
Nie mów mi, że znowu oglądałaś powtórki Top Gear.
-
No to nie powiem. To co, idziemy już, Kapitanie Fizyko? – zapytała Aston,
zakładając sobie torebkę na ramię i łapiąc chłopaka za rękę.
-
Idziemy – potwierdził.
-
Miło było cię poznać, Phee! – wykrzyknęła jeszcze dziewczyna, odwracając się i
machając jej. Irlandka odmachała z delikatnym uśmiechem, po czym odwróciła się
do Carrie.
-
To my też jedziemy, prawda? – spytała.
-
Co? Ach, tak. – Carrie włożyła zakładkę do książki i poderwała się dziarsko z
miejsca. – Ale nie wiń mnie, jeśli przekroczę kilka razy dozwoloną prędkość.
Muszę szybko wrócić do czytania.
Phee
parsknęła śmiechem, ale również wstała i podążyła szybko do starego Vauxalla.
Jej przyjaciółka była prawdziwym molem książkowym.
***
Dwa tygodnie później
Nie nadaję się do tego, pomyślała Phee
po przeczytaniu kolejnego wywiadu z One Direction. Nie nadaję się dla niego.
Ostatnimi
czasy zaczęła się bardziej interesować One Direction. Przesłuchała ich płytę, zaczęła
oglądać filmiki i czytać wywiady – i z każdym następnym coraz bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że nawet gdyby chciała być z Niallem (a gdzieś
podświadomie chciała), to nie wyjdzie.
Dlatego
też coraz rzadziej do niego pisała, a kiedy on pisał lub dzwonił, starała się
skracać te rozmowy. Nie chciała, żeby to dalej trwało.
Więc
kiedy później tego dnia dostała kolejnego smsa o treści „Phee, żyjesz?”, już w
ogóle nie odpisała. I choć czuła, że tak powinna zrobić, miała poczucie winy.
***
-
Twojej mamie zdecydowanie się poprawia – oznajmił doktor McKinley. Na szczęście
Phee nie miała problemu z zobaczeniem się z nim – akurat nie było tej niemiłej
pielęgniarki, tylko jakaś młoda dziewczyna, która bez problemu spełniła jej
prośbę. – To dlatego, że wróciłaś. Wiem, że jesteś nastolatką i masz wakacje,
ale dla dobra twojej mamy lepiej będzie, jak już do końca lata zostaniesz w
Dublinie. Ona tego potrzebuje.
Dziewczyna
pokiwała głową. Sama to zauważyła i nie miała zamiaru nigdzie się wybierać –
nawet jeśli Niall zapraszał ją do Londynu.
-
Nie planowałam żadnych wyjazdów. Czy może pan powiedzieć, kiedy moja mama
będzie mogła wyjść ze szpitala?
-
Jeśli tempo poprawy się utrzyma, to co najmniej miesiąc. Jednak przez cały
czas… - Nagłe pukanie sprawiło, że lekarz przerwał. – Proszę! – zawołał.
Drzwi
się uchyliły i pojawiła się w nich głowa doktora McPhie.
-
Lu, pacjent w sto czwórce znów ma atak – oznajmił mężczyzna.
McKinley
się skrzywił.
-
Wybacz Phee.
-
Niech pan już idzie, i tak już wszystko wiem – powiedziała pospieszając go.
Lekarz szybko wyszedł, zostawiając ją samą w swoim gabinecie. Zebrała się
powoli i również go opuściła. Zajrzała jeszcze do sali, w której pacjenci mieli
zajęcia razem. Po raz pierwszy od dawna jej mama się w nich udzielała, a nie
tylko siedziała w rogu, patrząc pod nogi. Może jeszcze się nie uśmiechała, ale
rozmawiała z ludźmi.
Ku
swojemu zdumieniu, to Phee się uśmiechnęła. Nagle poczuła się… Zrelaksowana? To
chyba najlepsze słowo.
W
lepszym nastroju dziewczyna wyszła ze szpitala i podążyła na przystanek. Nie
musiała długo czekać na autobus. Kiedy do niego wsiadła, zajęła miejsce przy
oknie i zaczęła wpatrywać się w okno.
Po
kilku minutach poderwała się gwałtownie i w ostatnim momencie wyskoczyła przez
zamykające się drzwi. Stała przed swoją szkołą tańca, do której nie zaglądała
od kilku miesięcy. Nie wiedziała, czemu tu przyszła – po prostu zobaczyła ją
przez okno i poczuła nagły impuls.
Weszła
do dobrze znanego, starego budynku. Jej
kroki odbijały się echem w pustym korytarzu. Zza drzwi na jego końcu dobiegały
przytłumione dźwięki radosnej muzyki – jako że były wakacje, jedna z grup
musiała ćwiczyć przed jakimś występem.
Phee
zapukała delikatnie i uchyliła drzwi. Nie była to największa sala, ale dość spora.
Jedna ściana była wyłożona lustrami i przymocowany był do niej drążek – jak to
w każdej sali do ćwiczeń. Na krześle ustawionym w rogu stał magnetofon, z
którego sączyły się dźwięki skrzypiec i fletu, podbite odpowiednim rytmem na
bębnach. Na środku, w rzędzie, stało około dziesięciu dziewczynek mających na
oko sześć-siedem lat. Ich tułowia były idealnie wyprostowane, a nogi wykonywały
dokładnie to samo. Phee uśmiechnęła się
na ten widok, przypominając sobie, jak sama tak zaczynała. I nagle jej również
zachciało się tańczyć.
Nie
została niezauważona: instruktorka odwróciła się, a zobaczywszy, kto to, uśmiechnęła
się szeroko. Zwróciła się ponownie do dziewczynek i zaklaskała w dłonie.
-
Przerwa! Macie pięć minut na napicie się, potem wracamy do pracy –
zakomunikowała i podeszła do magnetofonu, który wyłączyła. Dziewczynki pobiegły
do swoich plecaków rzuconych pod jedną ścianę pomieszczenia, a kobieta podeszła
do Phee. Miała około pięćdziesięciu lat, a jednak poruszała się jak osoba wiele
młodsza. Jasne włosy – tak jasne, że nie wiadomo było, czy są jeszcze blond,
czy już siwe – miała spięte w kok, na zgrabnych nogach legginsy, a na górze workowaty
sweter. Sylwetki mogłaby pozazdrościć jej każda
kobieta.
-
Dzień dobry – przywitała się Phee.
-
Moja droga, jak dawno cię tu nie było! – wykrzyknęła pani O’Shea i rozłożyła
szeroko ręce, by ją uściskać. – Jak tam? Trzymasz się? – spytała po chwili, a
uśmiech zszedł z jej twarzy.
-
Tak, radzę sobie – pokiwała głową. Pani O’Shea prowadziła też jej grupę,
dlatego wiedziała, czemu dziewczyna musiała zrobić sobie przerwę – ale była
jedną z nielicznych „wtajemniczonych” osób. – Z mamą też już lepiej.
-
To dobrze. – Kobieta położyła jej dłoń na ramieniu. – Wrócisz do nas?
-
Chyba tak – powiedziała i sama była zaskoczona. – Tak – potwierdziła po chwili,
bardziej stanowczym tonem. – Po wakacjach na sto procent.
-
To świetnie, brakowało nam cię. – Pani O’Shea się uśmiechnęła i dziewczyna nie
mogła tego nie odwzajemnić.
-
To ja już nie przeszkadzam – powiedziała, robiąc krok w stronę drzwi. – Do widzenia!
-
Do zobaczenia, Phee – pożegnała się instruktorka.
Dziewczyna
wyszła i korzystając z ładnej pogody postanowiła przejść się do kawalerki
Carrie pieszo – stąd już nie było daleko.
Nabrała
w płuca letniego powietrza i szczery uśmiech rozświetlił jej twarz.
Powoli
wszystko zaczynało wracać na swoje miejsce.
Na swoje miejsce?! A gdzie miejsce dla Nialla? Wszystko pięknie, ale szkoda mi Phee, że ma takie wątpliwości, co do Irlandczyka.
OdpowiedzUsuńWgl zauroczył mnie moment w szpitalu. Może to dziwnie brzmi, ale McKinley i McPhie... Aston i jej chłopak... no wiesz :D
Mam nadzieję, że z mamą Phee się ułoży i dziewczyna będzie miała czas zająć się swoim życiem (i nie mam tu na myśli powrotu do szkoły tańca)
Warto było poczekać na ten rozdział!
na swoim miejscu ma być Niall- obok Phee a nie :D powinien tak ni z gruszki ni z pietruszki przyjechać do niej :D czekam na nn mam nadzieje, że nie tak długo jak na ten chodź jak będzie trzeba to nawet rok zaczekam :D<3
OdpowiedzUsuńkrzykbezsilnosci.blogspot.com
cudowny pod każdym względem :) gratuluje!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog!
Żałuję, że dopiero teraz na niego wpadłam. Cholernie żałuję :)
Muszę przyznać, że cieszę się, że przeciągasz to wszystko z Niallerem. To bardzo dobry krok. Opowiadanie wciąga, kiedy zauważam, że w czwartym rozdziale nie są parą.
Cóż, czekam na następny rozdział, niecierpliwie :)
Zapraszam: http://iwantdieinyourarms.blogspot.com/ :)
świetny rozdział
OdpowiedzUsuńopowiadanie jest genialne i mam wielką nadzieję że go w żaden sposób nie porzucisz :D
i jestem coraz bardziej ciekawsza jak potoczą się losy Phee i Nialla
do następnego :)
z pozdrowieniami Dominika ;*
Stać mnie tylko na jedno: CO?!
OdpowiedzUsuńCzemu Phee zrywa kontakt z Niallem? No czemu? Ygh.
Dobrze, że z jej matką wszystko powoli dobrze. Mam nadzieję, że tak zostanie.
Czekam na następny :)
Mam nadzieję, że Phee nię zerwie do końca kontaktu z Niallem bo one naprawdę do sb pasują i mają sie chyba ku sb . heh jak fajnie to brzmi:) co u louisa i harrego ? Jestem tego niezmiernie ciekawa . z niecierpliwością czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i śle buziaki:*******<333
w końcu :D czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńhej, jestem nową czytelniczką :) naprawdę świetny blog, życzę weny, xoxo
OdpowiedzUsuńDobra, znalazłam bloga (thx katalogowo ^^) i czytam, czytam. Jujciu, tak się wkręciłam, że nie spostrzegłam, jak przeczytałam wszystkie rozdziały!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Phee nie zerwie kontaktów z Niallem, tego mi nie możesz zrobić o_______o
I jeszcze mamusia ... smutaśno :c
Pozdrawiam i czekam na nexta - Rosół.
Jeszcze tylko zaproszę na bloga
Usuńhttp://serce-martwego.blogspot.com/
Sory za SPAM, ty marchewko :3
Witam
OdpowiedzUsuńWpadłam na twojego bloga z nudów. Miałam nadzieję przeczytać jakąś pierwszą lepszą historyjkę, do której nigdy więcej nie wrócę. Przy tego typu poszukiwaniach zasypiałam, bo nie mogłam nic znaleźć.
No cóż... Zamiast niej znalazłam ciekawą, dobrze napisaną, świetnie rozłożoną opowieść, kóra wciągnęła mnie od razu. To całkiem niezły wyczyn. Wiele osób pisze byle jak bez sensu. Może ja też się do nich zaliczam. Ale nie ty.
Twój styl pisania jest lekki i płynny. Jak zacznie się czytać, to trzeba skończyć, bo innaczej sumienie nie da spokoju.
Dziewczyno, masz talent! Nie mówię tobie tak by sprawić złudną nadzieję. Teraz przelewam na klawiaturę swoje myśli.
Jedynym minusem twego bloga jest częstotliwość dodawania części. Troszkę za rzadko. Nie będę tu jakoś specjalnie wnikać, bo wiem, że są różne powody. ;)
Mam nadzieję, że szybko pojawi się następna część.
Pozdrawiam,
Caligo
jeeeju, uwielbiam to opowiadanie i niecierpliwie czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsuńco ja Ci będe słodzić
TO JEST PO PROSTU IDEALNE.
kocham cię i pozdrawiam,
Mańka
kurcze, im dłuższe przerwy między rozdziałami tym gorzej, bo zapomina się treść... :< muszę wrócić do poprzedniego, ale to chyba tylko przyjemność :) jedyną wadą jest to że zżera mnie ciekawość, co dalej, kiedy wiem że już mogę to przeczytać :D
OdpowiedzUsuńtakże nadrabiam w nieobecności wakacyjnej, i zaraz lecę do następnego! :*
jaki długi, jesteś cudowna! dobrze, że było trochę o mamie Phee, bo w sumie jakoś zgubiłam ten wątek rodzinny a teraz łatwiej obraz opowiadania mi się klaruje :)
wszystko pięknie, ale czemu rudzielec nie chce ciągnąć kontaktu z Niallem? :C argh, bięgnę to następnego! :*